Mieć własną wagę...

MIEĆ WŁASNĄ WAGĘ… Bochenek obozowego chleba, zawsze z takiej samej formy, powinien być dzielony na cztery części, po jednej dla każdego więźnia. Nigdy tak nie było. Dostawali nie więcej niż jedną kromkę. Cała reszta ginęła po drodze. Po przydzielone racje chleba wyciągało się wiele rąk. Kapo kuchni i spółka, blokowy ze swoim dworem, sztubowy z kumplami – dopiero na końcu oni – więźniowie. Każdy dostawał nie więcej niż kromkę – zawsze nierówną. A więc zrobili ze sznurka i kijka prymitywną wagę, aby wyrównać niesprawiedliwy podział. Aby każdy dostał równo – sprawiedliwie. Ważyli chleb, który już raz był ważony. I odrobineczki uszczknięte jednemu – dodawali drugiemu. Dzielili drobinki chleba tak, aby być w porządku ze sobą. Z wewnętrzną sprawiedliwością, niemal absurdalną w świecie Auschwitz. Pod planszą masz rekonstrukcję tej tragiczno-śmiesznej wagi. A obok widzisz napiętnowanie największego obozowego grzechu – kradzieży chleba. Nie mogło być większego przestępstwa w obozowym kodeksie. Winowajca klęczał z zawieszonym na szyi napisem: „ukradłem chleb koledze”. W wyciągniętych rękach trzymał stołek, na którego blacie, tuż przed głodnymi oczami, leżał kawałek chleba. Mieć własną wagę! Mieć własną wagę! To już zostało Kołodziejowi na całe życie. Bo nie o chleb tu tylko szło. Ciągle jesteśmy w sytuacjach ekstremalnych – ciągle musimy w sobie ważyć każdy czyn.  Chodzi o wierność wartościom, tym wpojonym jeszcze w domu rodzinnym, potwierdzonym przez własne doświadczenie. Aby się tym wartościom, wbrew otaczającemu złu, nie sprzeniewierzyć. MIEĆ WŁASNĄ WAGĘ! 

Teraz znów widzisz RZECZYWISTOŚĆ CODZIENNOŚCI OBOZOWEJ. Jadą samochody pełne ludzi z wolności, zatłoczone w drodze do swojego przeznaczenia. Kierunek wyznacza siedząca za kierownicą śmierć. Drugi samochód - również w kierunku krematorium, jest pełen wybranych w selekcji niezdolnych do pracy. Oba pojazdy przesuwają się obok więźniów zajęci zwykłą obozową harówką. A nad tym wszystkim moment przejścia do obozu. 

Poniżej są jeszcze PAKUNKI I WALIZKI, dobytek tych, którzy uwierzyli, że jadą do nowego miejsca pracy i do życia. Ktoś w wyciągniętych rekach trzyma w górze dziecko. Ci, którzy jechali do krematorium – już zostali ZAMIENIENI W ZWŁOKI. Jest ich tyle, że ruszty krematoryjne ich nie mieszczą. Są paleni na stosach przez więźniów z Sonderkomando.

Po prawej stronie dostrzegamy dwa rysunki: BUNKIER ŚMIERCI i ZDJĘCIE ZE SŁUPKA,.

W ciemnym bunkrze śmierci bloku 11 siedzi więzień. Światło pada na jego głowę z jedynego zakratowanego otworu. Siedzi w pozie Chrystusa Frasobliwego znanego z ikonografii polskiej. U jego stóp leżą kłęby sznurków, które musi rozplątywać nawet wtedy, gdy czeka na wykonanie wyroku śmierci. Zorganizowany niemiecki porządek każe wykorzystywać wszystko, co może się przydać w fabryce śmierci. Sznurki pochodzą z paczek. Skazaniec musi je uporządkować i zwinąć. W tej makabrycznej celi więzień numer 432 nie jest sam. Jest z nim cień Frasobliwego doświadczający wszystkich rodzajów męki. 

Obok drugi rysunek – ZDJĘCIE ZE SŁUPKA, jednej z najstraszniejszych tortur – jak zdjęcie z Krzyża. Ale tu Chrystus, w koronie cierniowej z drutu kolczastego, zdejmuje ze słupka męczeńskiego więźnia numer 432.