Piec krematoryjny

Spójrz najpierw w prawo, na obraz KANIBALIZM. To przerażające zjawisko miało miejsce parokrotnie w Auschwitz. Potworny głód, wynędznienie łamało wszystkie wpajane człowiekowi normy obowiązujące w wolnym życiu. Można było coś zjeść! Tym czymś było ciało zmarłego współwięźnia. Jak to pokazać? Znowu Kołodziej odwołuje się do średniowiecznych obrazowań malarskich: wizerunków psów rozszarpujących upolowaną zwierzynę. Tutaj zwłoki więźnia jakby rozkrzyżowane na ziemi obsiedli dzicy – głodni. Również więźniowie. Żegnaj cywilizacjo europejska! 

Parę kroków dalej, wyżej przed tobą patrz: to tryptyk obrazujący RUSZT KREMATORYJNY, gdzie mieszają się ciała wszystkich zgarniętych do pieca. Na skrzydłach tryptyku powtarzany napis „Arbeit Macht Frei”. Prowadzi jak po drabinie w górę do nieba i w dół do piekła. Ujednolicony gest spalania. Tryptyk poszerzają skrzydła, obrazujące płonące w dołach ciała, gdy brakło miejsca w krematorium. Wśród ciał widzimy również Ojca Maksymiliana, trzymającego na rękach Franciszka Gajowniczka. O. Maksymilian jakby wyrzucał z pieca Gajowniczka, bo on także był przeznaczony na przejście przez ruszt krematoryjny. 

Na filarze powraca PIETA OBOZOWA – Kołodziej podtrzymujący ciało przyjaciela, Mariana Kajdasza nr 179 – w drodze do krematorium. Jaka jest historia? Któregoś dnia przydzielono Kołodzieja do komanda Leichentregerów – nosicieli trupów. Ich zadaniem było wrzucanie na wóz zwłok zamęczonych więźniów. Należało chwycić trupa we dwóch – jeden za ręce, drugi za nogi i jednym szarpnięciem wrzucić do skrzyni. W pewnym momencie Kołodziej rozpoznał zwłoki, które miał cisnąć na stos przygotowanych do pieca. To było ciało Mariana Kajdasza, najbliższego przyjaciela. Co mógł zrobić? Oddał mu ostatnią przysługę nie ciskając brutalnie, ale zanosząc na rękach – jak matka dziecko – bezpośrednio do otworu pieca krematoryjnego. Nie mógł jeść przez trzy dni.

Odwróć się teraz. Widzisz dwa obrazy ze scenami, jakie zdarzały się jedynie w Auschwitz. W żadnym innym obozie.

Plansza WALEC obrazuje czas budowy obozu – przygotowanie terenu pod plac apelowy. W centrum gigantyczny betonowy walec, który ubija błotniste podłoże. Do walca zaprzężeni są więźniowie. Dwudziestu ciągnie go do przodu – dwudziestu do tyłu – na zmianę. Na szczycie walca siedzi ogromny, potworny kapo – Krankenman – pamiętasz go z obrazu DZWON – i dyryguje pracą więźniów. Walec stanowi ogromną masę, jest potwornie ciężki. Nic dziwnego, że pod jego ciężarem, ciężarem ponad siły, ciągnący padają i nie mogą się podnieść. A przecież praca musi biec bez przerwy. Więc ci, którzy upadli, zostają zmiażdżeni. Wgnieceni w gliniaste podłoże. Niemal słyszysz chrzęst miażdżonych kości, stają się gruntem, podłożem. Tylko na powierzchni walca widzisz odciśnięty zarys ich ciał. Zostają po nich ślady, jak cienie utrwalone na ścianach w Pompei po zalaniu wrzącą lawą. Walec otaczają tłumy, kłębią się – udają, że pchają lub ciągną, wspierają się o towarzyszy. Powoli powstaje wyrównany spłacheć ziemi,  swoisty cmentarz – plac apelowy.

Uzupełnia ten obraz ORKIESTRA OBOZOWA. Jeszcze jeden diabelski sposób na pognębienie i upokorzenie człowieka. Orkiestra złożona z więźniów, bogata we wszelkie instrumenty, przygrywa tłumom nędzarzy wyruszających w karnych szeregach do pracy. Widzimy również tych, którzy wracają: wloką się, podpierają jeden drugiego, bezsilni po wyniszczającej pracy, niosących na ramionach tych, którzy nie przeżyli. Ale wszyscy muszą stawić się na apelu – rachunek na bramie musi się zgadzać. Orkiestra gra radosne marsze. Najdoskonalsza kapela złożona z wybitnych europejskich muzyków. Musiałeś maszerować w takt, wyprężony w karnym szyku, z grymasem uśmiechu na twarzy, wybijając rytm drewniakami. Budować fabryki, drogi, kanały – wykonywać prace ponad siły – a wszystko – im Laufschritt – biegiem.