Wigilia 1940

Spójrz w prawo: kolorowa plansza to pierwsza w obozie WIGILIA, rok 1940. Wigilia – dzień święty, kiedy wracamy wszyscy myślami do świata dzieciństwa – świata dobroci, czułości rodziców, świata kolęd i jasełek. Wszystko to szczególnie dotkliwie porusza pamięć więźniów. Przydziałowy kawałek czarnego chleba zastępuje biały opłatek. W centrum obrazu stół, przy którym zasiada 12 więźniów. Wśród nich numer 432. Na zewnątrz baraku, gdzie odbywa się misterium wigilijne, na choince-drzewie oprawcy powiesili 10 skazańców. Wyrafinowane poczucie niemieckiego humoru. Na skrzydłach tryptyku po prawej przypomniane sceny z dzieciństwa – rysowane kolorową kredką jak w szkole: grupa kolędników ze śmiercią na czele – tym razem obłaskawioną – jasełkową. Po lewej stół, przy którym pamięć więźnia przywołała rodziców i bliskich. Jest i puste miejsce, jak każe polski obyczaj – może to miejsce dla numeru 432? W centrum obrazu, przy „wigilijnym” stole siedzi pochylonych 12 więźniów jak przy Ostatniej Wieczerzy. Z tej dwunastki przeżył tylko Kołodziej. 

Wigilii patronują dwaj więźniowie w tradycyjnym polskim wyobrażeniu CHRYSTUSA FRASOBLIWEGO – cierniem ukoronowanego.

Z lewej scena PISANIA LISTÓW DO DOMU. Trochę koloru widać na tej planszy … jakby adresaci listów ciągle tkwili w pamięci uwięzionych. Każdy piszący chce się na  moment pisania odseparować, chce być sam, skupiony na słowach przesyłanych najbliższym. Ale to tylko moment …

A tuż obok pionowa wielka plansza – jakby APOTEOZA ŚMIERCI. Jest ogromna monstrualna czaszka – w jej otworach pełno zwłok. Zdaje się, że śmierć jednocześnie pochłania skazańców i ich wypluwa. Wielka alegoria losu więźniów – w dalszym rozumieniu – alegoria krematorium. 

Z lewej strony apoteozy śmierci samotna postać więźnia obok ławy przygotowanej do KARY CHŁOSTY – to wspomnienie pierwszych 25 kijów otrzymanych na oczach całego obozu za niewielkie przewinienie.

Na ścianie centralnej drogę zamyka ci WIELKI POCHÓD. Jakby z głębi świata pochód Polaków idących – my to już wiemy, oni jeszcze nie – do obozu śmierci. W pochodzie mieszają się twarze ludzi jeszcze z wolności z tymi, którzy są już naznaczeni numerami. „Prowadzi ich” Ojciec Maksymilian Maria Kolbe. Jeszcze w habicie, z brodą i z krzyżem w podniesionej ręce. Ten pochód idzie ku nam jakby i nas chciał zagarnąć. Ściana ta jest wielka i długa, zamyka pierwsze pomieszczenie ekspozycji. 

Od lewej strony szeregi idących przemieniają się stopniowo w pomięte ni to klepsydry, ni to spopielone twarze. 

Po prawej stronie zaczyna się apel. OSTATNI APEL DLA NUMERU 16670 Ojca Maksymiliana Kolbe. Stoją równymi szeregami wychudłe sylwetki więźniów. Niektóre miejsca w rzędach są już puste. Opuścili je ci, których wskazał palec esesmana. Oni przeznaczeni są na śmierć. Wydaje się, że więźniów jest nieprzeliczona rzesza – stoją jakby już cienie męczenników. Z obu stron otaczają ich bestie. Wraca obrazowanie potworów z Apokalipsy i obrazu Ecce Homo. Wyolbrzymione potworne kły, rozwarte paszcze i dzikie oczy – już z innego wymiaru ludzkiej wyobraźni. Wymiaru numeru 432, który też tu stoi. 

Poniżej tego obrazu ciągnie się długi, wąski fryz. To KOLEJKA DO ŚMIERCI. Z obu stron podążają ku niej więźniowie – w różnych pozach, złamani pod ciężarami, zajęci wyznaczonymi im pracami ponad siły lub ledwo wlokący się z osłabienia. Wszystkich czeka ten sam nieuchronny koniec. Wszystkich zagarnie ta sama kosa.

Po prawej stronie ściany apelowej widzimy niby zbliżenie fotograficzne stojącego w szeregu powiększonego Ojca Kolbego i uratowanego przez niego więźnia Gajowniczka. To szczególny moment w życiu obozu. Znalazł się ten, który własne życie oddał za bliźniego. Obu należy się upamiętnienie – WŁASNA TWARZ.

Zwróćcie uwagę, że dla tych tysięcy narysowanych więźniów – nie indywidualizując ich rysów – znalazł Kołodziej pewien znak plastyczny. Coś między rodzajem owada a nagą czaszką o intensywnym spojrzeniu. Pomimo tego unifikującego znaku, mamy wrażenie, że obcujemy z każdym więźniem z osobna, indywidualnie. Zamiarem Kołodzieja było otoczenie ciebie gęsto ludzkimi postaciami. Aby było tak ciasno jak w obozie, gdzie nigdy nie mógłbyś być sam. Zawsze otaczał cię tłum takich nędzarzy, jak ty, tłum, w którym widać było tylko oczy. Spróbuj się odwrócić w jakimkolwiek momencie, w którąkolwiek stronę – nie ma wolnej przestrzeni – odpoczynku dla oczu i duszy. Wszędzie są ONI – postacie więźniów. I tak jak było w obozie, wszystko dzieje się równocześnie: śmierć, mordercza praca, cierpienie, konanie w szpitalu, wzniosły czyn Ojca Maksymiliana i brutalna obrzydliwa fizjologia.