Stojące cele

Przechodzimy do korytarza. Na górze raz jeszcze widać obraz dwóch cierpień obozowych pod hasłem „ARBEIT MACHT FREI”. Potworny miażdżący walec i powrót komand z roboty.

Górną część lewej ściany wypełnia obraz ORKIESTRY OBOZOWEJ. Są wszystkie instrumenty. Po bokach i w perspektywie chór więźniów. Dyrygentem jest śmierć. Widać linijki tekstu popularnej piosenki obozowej: „Im lager Auschwitz war ich zwar”. Ten motyw był już na planszy w pierwszym pomieszczeniu ekspozycji, tyle że wzbogacony wyraźnymi szeregami twarzy śpiewających upiornie wpatrzonych w dyrygenta. 

Na wysokości oczu ciągnie się długi szereg zbliżeń TWARZY WIĘŹNIÓW. Patrzą     oczy wyraziste – jedyny zindywidualizowany fragment głowy, oczy tragiczne, jakby pełne wewnętrznej wiedzy o przeznaczeniu na śmierć. Te twarze towarzyszą nam niemal przez całą ekspozycję. Są łącznikiem, przypomnieniem, ostrzeżeniem przed ostatecznym rozwiązaniem jakie czeka każdego więźnia. W pewnym momencie twarze zacierają się, zanikają, zostają tylko fragmentarycznie jakby ostatnie ślady, jak rysunki naskalne. Pod spodem szereg DŁONI w najrozmaitszych gestach. Zawsze naznaczonych tragizmem sytuacji.

A na samym dole, wzdłuż ściany widać długi fryz – na nim narysowane prace, jakie były zadawane więźniom, CZYSZCZENIE STAWÓW rybnych w Harmężach lub prace kopalniane. Zawsze ponad siły wynędzniałych więźniów, często tracących świadomość podczas wyniszczającej pracy. To spotkało również Kołodzieja, kiedy wycinał trzciny w stawach, w zimie, po pas w wodzie. Stracił przytomność, koledzy odnieśli go nieprzytomnego do obozu. W tym stanie trwał dwa tygodnie.

Druga wnęka po prawej stronie korytarza to CELA GŁODOWA OJCA KOLBEGO. Wydrapane na ścianach celi ostatnie znaki życia uwięzionych. Myśli o najbliższych i Ojczyźnie – święte znaki Krzyża – przesłania do tych, którzy przeżyją. Ponad celą śmierci Kołodziej umieścił wspomnienie jego życia zakonnego i działalności w Dzienniku. Wspomnienie biało-czerwonego Rycerza Niepokalanej. 

Na korytarzu naprzeciwko orkiestry – obrazowanie wejścia do „STEH BUNKRÓW”. Na dole tuż nad ziemią widzimy małe zaryglowane drzwiczki, przez które skazany musiał się wczołgać do środka. Jak pies. Na drzwiczkach sylwety więźniów – wtłoczone, niemal jeden na drugim w piekielnej ciasnocie skurczone, powyginane, atakowane przez wszy – omdlewające. 

Przy przejściu do kolejnej sali towarzyszy ci wysoko ZAWIESZONY WIĘZIEŃ, który nie wytrzymał, znalazł jedyne wyjście na wolność i w geście rozpaczy rzucił się na druty kolczaste. Otwarte w rozpaczliwym krzyku usta – to dyskusja z norweskim malarzem Munchem.