Biografia Mariana Kołodzieja

Skręciłeś w lewo – najpierw obejrzyj się: na ścianie ze strzaskaną szybą na słupku wisi człowiek. Słupek to jedna z najokrutniejszych kar obozowych: na uniesionych nad głową, wyprężonych rękach, więzień wisi na takiej wysokości, aby nie mógł sięgnąć stopami ziemi. Ból wykręconych stawów, naciągniętych łańcuchami mięśni jest niewyobrażalny. To swoiste ukrzyżowanie obozowe. Ten obraz wraca wielokrotnie.

W głębi wnęki po lewej stronie rozpościera się duża plansza autobiograficzna. Na niej łączy się Kołodziejowy czas sprzed obozu z kalejdoskopem zdarzeń, miesięcy poprzedzających aresztowanie oraz cała mapa kolejnych obozów, w których przebywał do wyzwolenia. Najpierw szereg rysunków ołówkiem: jakieś karykatury, strzępy dziennika. Tak właśnie zaczynała się wojenna epopeja Kołodzieja. Osiemnastoletni chłopak, jesienią 1939 roku razem z kolegami podejmuje próby harcerskiej opozycji wobec wroga, tak jak im każe przedwojenne wychowanie, w duchu bezwzględnego patriotyzmu. A więc starają się przejść nielegalnie zieloną granicę na drodze do Francji, gdzie tworzy się wojsko polskie. Kilkakrotne próby w kierunku wschodnim kończą się odesłaniem do Generalnej Guberni. Podążają więc na południe, przez góry. Jadą tam pociągiem. 17 stycznia 1940 roku pod Jędrzejowem zdarza się katastrofa kolejowa. Kołodziej ciężko ranny z połamanymi nogami znalazł się w szpitalu. Tam przez 3 miesiące leży …i rysuje swoje otoczenie, kolegów, pejzaż widoczny z okien szpitala. I ma czas przemyśleć  „co dalej?” Wie, że po raz pierwszy otarł się o śmierć. Jedzie do Krakowa na punkt kontaktowy dla młodych chcących walczyć na Zachodzie. To bursa Profesora Pigonia na Garbarskiej 7a. I tam którejś nocy dosięga go Gestapo. Zgarniają całą młodzież do więzienia na Montelupich. 

Plansza autobiograficzna zapełnia się portrecikami kolegów wtedy spotkanych i bliskich. Widzimy twarze tych, którzy nie przeżyli i twarz młodego Kołodzieja, również Tadeusza Szymańskiego. To ten, który w przyszłości zaważy na losach więźnia 432.

Z Krakowa Niemcy przewożą więźniów do Tarnowa, tam gromadzą wszystkich przeznaczonych na wywózkę do obozu. 14 czerwca 1940 roku formują pierwszy transport do Oświęcimia – do Konzentranzion Lager Auschwitz. Jest ich 728. Jadą. W Krakowie dosięga ich komunikat o upadku Paryża.

Na planszy autobiograficznej pojawia się oryginał obozowego listu Kołodzieja do ojca. Dalej, w różnych miejscach, kilka autoportretów z różnych okresów życia: przedwojenny, młodzieńczo-amancki, obozowe i tuż-powojenne. Jest ksero dokumentu oswobodzenia obozu Ebensee przez Amerykanów w 1945 roku. Wśród nazw kolejnych obozów jest też nazwa OPELN – więzienie w Opolu. Tam przebywał dłużej, złapany na  kopiowaniu planów obozu Auschwitz i Hydebreck, planów, które były przekazywane na zachód, aby wskazać właściwe cele do zbombardowania przez aliantów. Kopiowane plany twardym ołówkiem na miękkim drewnianym stole pozostawiło wyraźny odcisk i stanowiło corpus delicti przestępstwa. Obozowe Gestapo aresztuje całą grupę młodych ludzi wplątanych w tę działalność. Kołodzieja przewieziono początkowo do Moabitu w Berlinie, dalej na proces do więzienia w Opolu. Kilka miesięcy spędzonych pod dachem, z regularnymi posiłkami – mimo grozy sytuacji stanowiło przerwę, swoisty „urlop” od koszmaru KL Auschwitz. I ta przerwa, jak mówi Kołodziej pozwoliła mu przetrwać. Po procesie, z orzeczonym wyrokiem śmierci „za szpiegostwo przeciwko Rzeszy”, zostaje przewieziony z powrotem do Auschwitz na wykonanie wyroku. Czeka w celi śmierci bloku 11. Dzięki pomocy kolegi Tadeusza Szymańskiego – egzekucja odwleka się. Zaczyna się już okres ewakuacji obozu. Kołodziej opuszcza Auschwitz pierwszym transportem. Zaczyna się wędrówka po kolejnych obozach: Grossrosen, Breslau-Lissa, Buchenwald, Sachsenhausen. I wreszcie Mauthausen-Ebensee – miejsce odzyskania wolności w maju 1945 roku, przyniesionej przez Amerykanów. Dokumentuje to kolorowy alpejski pejzaż, aż dziwny w tym miejscu. Kołodziej znalazł gdzieś szkolne farbki i – z braku pędzla – rozgniecioną zapałką utrwalił bajkowy pejzaż wolności.

Cała plansza opieczętowana jest niemieckimi znaczkami pocztowymi, to one wskazują kolejne stacje golgoty – obozy w których przebywał Kołodziej, zamyka ją dokument amerykańskim – pierwszy wolnościowy znak tożsamości.

Uzupełnieniem młodzieńczej autobiografii jest wielka plansza w głębi wnęki: biały koń z orłem nad głową. Pod tym polskim symbolem maszerują do Francji dwaj polscy harcerze – zbliżają się do szlabanu – polskiej granicy z polskim herbem. Idą, aby walczyć na obczyźnie o wolność Ojczyzny.

Zbliżasz się teraz do ogromnego obrazu z dominującym dzwonem, w który uderza potwór – oberkapo o potrójnym obliczu, jak Światowid. Wrzeszczy i wali w dzwon. Czy to wezwanie na apel, czy już na sąd ostateczny? Więźniowie kopniakami wrzuceni w obozową rzeczywistość zostają ostrzyżeni, zanurzeni w beczce śmierdzącego lizolu – naznaczeni numerem. Już straciłeś osobowość – już jesteś tylko numerem. Ten rysunek jest rozmową Kołodzieja z Memlingiem. Z jego obrazowaniem filozofii Sądu Ostatecznego: z potępionymi i zbawionymi. Jest podważeniem jego wiary w sprawiedliwy osąd życia. Kołodziej rysuje tylko piekło. Niebo jest nieobecne. Sprawa jest tylko między ludźmi. Świata zewnętrznego nie ma. Nie został narysowany. Kopniakiem skierowani – skazani – palcem opatrzności. W otchłań. Dalej jakby zapowiedź Apokalipsy: ta wesz ogromna jak piąty Jeździec zaczyna towarzyszyć losowi więźniów.

Podnieś wzrok: wzdłuż całego pomieszczenia, na całej długości biegnie fryz. To wszystkie prace obozowe, którymi oprawcy obarczali więźniów. Prace ponad siły, wyniszczające, wyrafinowanie zaplanowane, za których niewykonanie zawsze grozi śmierć.